czwartek, 29 listopada 2012

zima zimie nierówna


Nie mogę w to uwierzyć, ale to już ostatni tydzień pobytu w Indiach. Nie wiem, kiedy te trzy miasiące minęły. Cały czas mam wrażenie, że to dopiero kilka tygodni. Tymczasem równo za osiem dni będę pakować swoje rzeczy w kartony do zostawienia na czas przerwy świątecznej, i w walizkę do zabrania do Polski. A dzień później w samolot do Dubaju, Frankfurtu i wreszcie do Warszawy. Przyznaję, że odliczam dni już od jakiegoś czasu.

Wiem, dawno mnie nie było. Ale tak już tutaj jest, że albo się człowiek uczy, albo socjalizuje, ewentualnie śpi. Na pisanie nie ma czasu. A jak już się chwilka znajdzie, to po tych wszystkich esejach, wypracowaniach, prezentacjach etc trudno jest się przekonać do napisania jeszcze kilku stron. OK., koniec wymówek, obiecuję poprawę.

Więc po kolei. Do Kalkuty zawitała zima. Pogoda jak dla mnie idealna, takie polskie lato, tylko bez deszczu. A do tego niesamowity widok czerwonego słońca na tle szarego nieba i palm.  Niestety nie mam żadnego zdjęcia. Ale zima to zima, nieważne czy w Polsce czy Indiach. Ludzie chodzą w czapkach, szalikach a nawet kocach czy kurtkach. Na początku się śmiałam, bo temperatura nie spada poniżej dwudziestu stopni. Tymczasem sama chodzę w dżinsach, dwóch swetrach, szaliku i nadal mi zimno. Aż strach wracać do rodzimego klimatu.  Ale cały czas nie jest aż tak źle. Jeszcze tydzień temu  można było się opalać nad basenem.

Jakoś na początku listopada, jeszcze zanim nadeszła zima, świętowaliśmy Diwali, festiwal światła, w Kalkucie znany także jako Kali Puja.  Znowu powstawały pandale, choć nie w takich ilościach jak podczas poprzedniego święta. Obchody trwały pięć dni i składają się na nie głównie obrzędy związane z ogniem, ale też obowiązkowo domowe porządki, kupowanie określonych przedmiotów i utrwalenie więzi między bratem i siostrą, polegające na obietnicy opieki. W przypadku szkolnej społeczności ograniczyło się to do fajerwerków o niemalże każdej porze dnia i nocy nieprzerwanie przez jakiś tydzień. Do tego nieodłącznie zimne ognie i wszystko o podobnym zastosowaniu, w tym tzw ‘diwali cracker’.

A oto ja i efekt chyba najbardziej spontanicznych zakupów mojego życia. Wcale nie takich niedawnych, tylko jakoś nie było okazji wspomnieć. Dla całkowicie niewtajemniczonych: to jest sari, czyli strój noszony tu przez zdecydowaną większość kobiet. Niekoniecznie w taki sposób, ale owinięcie się sześciometrowym materiałem za pierwszym razem wcale nie jest proste. Kiedyś się nauczę. Mam tylko nadzieję, że pójdzie szybciej niż z językiem.





Z takich bardziej aktualnych wydarzeń,  po jednej akcji kilku osób cała szkoła, a przynajmniej ci, którzy mają nieszczęście w niej mieszkać, jest uziemiona. Bez wchodzenia w niepotrzebne szczegóły, pod pretekstem presji ze strony konserwatywnych rodziców wszelkie reguły zostały zaostrzone tak, że kolejny etap troski o nasze bezpieczeństwo można będzie porównać tylko z więzieniem.

Zdecydowanie brakuje wolności. Częściowo rozumiem, że to inna kultura i tak dalej, naprawdę nie trzeba mi tego tłumaczyć, ale nie po to jestem na drugim końcu świata, żeby tylko się uczyć. To, i bezsilność wobec niektórych sytuacji i wydarzeń, na które nie mam wpływu choć bardzo bym chciała, są dla mnie najtrudniejsze do zaakceptowania.

Ale mimo wszystko, zaaklimatyzowałam się tutaj. Chwilami nie wiem nawet o czym pisać, bo moje już wcale nie takie nowe otoczenie stało się całkowicie normalne. Zdziwienie wszystkim, co widzę, już dawno minęło. Z jednym tylko wyjątkiem wizyty w świątyni Kali, ale widok zabitych zwierząt mnie zszokuje zawsze i wszędzie.

Natomiast dziś w hotelu mamy prawdziwe ‘Indian wedding’. Podobno, bo żadnego jeszcze nie widziałam i wygląda na to, że na razie nie zobaczę. Kazali nam siedzieć grzecznie w swojej części rezydencji i nie przeszkadzać. Przemknąć się nie ma jak, wszędzie stoi personel i nas pilnuje. Same przygotowania trwały od kilku dni i jak dla mnie efekty są imponujące. Cały teren ozdobiony lampkami, kwiatami i innymi rzeczami, których nawet nie potrafię nazwać. Do tego czerwony dywan i muzyka, która mnie prześladuje od kilku godzin. Polskie tradycje wypadają przy tym co najmniej blado, choć repertuar muzyczny jest zdecydowanie łatwiejszy do zniesienia. Jeżeli te śpiewy będą trwały całą noc, raczej się nie wyśpię.







1 komentarz:

  1. Świetnie wyglądasz w sari! Ale chyba kupiłaś coś jeszcze, jakiś strój farmera czy coś :D? Już za 6 dni będziesz w Polsce!!

    OdpowiedzUsuń