niedziela, 8 września 2013

czas powrotów

Jednak nie do domu, jak mówi pewna popularna dość piosenka, a do szkoły. Powrót co prawda z dwutygodniowym opóźnieniem, bo jak się okazuje nie można lekceważyć monsunów przy układaniu kalendarza szkolnego. Zatem tym razem czeka mnie nieco krótszy, bo równo trzymiesięczny, pobyt w Kalkucie. Muszę przyznać, że mimo mniejszych lub większych zgrzytów, które wystąpiły podczas mojej indyjskiej przygody, tęskniłam za tym krajem. Krajem, nie jedzeniem. Do tego chaosu, kontrastów, kolorów, ubrań i zapachów można się przyzwyczaić. Jeżeli chodzi o jedzenie, oswoiłam tylko herbatę (chleb i jogurt się nie liczą, podobne są w Polsce). Moja awersja do tutejszej kuchni powróciła już w samolocie, na samo wymienienie nazwy 'chicken tikka masala' w pokładowym menu.

Ale jeszcze zanim o powrocie do Indii, bardzo (ale to bardzo) chcę podziękować wszystkim, którzy sprawili, że te trzy miesiące spędzone w Polsce będę przez najbliższe kilka tygodni wspominać z szerokim uśmiechem, wpatrując się w monsunowy deszcz, popijając czaj lub (co najbardziej prawdopodobne) zwyczajnie się ucząc lub pisząc eseje/prezentacje etc.

Dzięki właśnie temu towarzystwu pożegnanie na lotnisku nie było tym razem ani trochę łzawe. Jednak sporo się zmieniło przez ten rok, co widać na załączonych obrazkach.

             

             



(Do wtajemniczonych: obyło się bez wyrywania stron z książek, zjadania cukierków 'dla dzieci' i spazmatycznego płaczu przy kontroli. Nie wiem czy na szczęście, bo obserwowanie reakcji otoczenia z całą pewnością byłoby dość ciekawym doświadczeniem.)

Jednak muszę przyznać, że każdy powrót przynosi coś nowego. Przelatując tyle już razy przez lotnisko w Dubaju, nie pomyślałabym, że można tam kupić gadźety erotyczne. Takie czy podobne stwierdzenie skwitowałabym jedynie kpiącym uśmiechem, bo w końcu jest to dość konserwatywny region. Jak się jednak okazuje, nic niemożliwe nie jest, co odkryłam krążąc po sklepach w oczekiwaniu na lot do Kalkuty. Cóż, podróże, jeśli nie kształcą, to przynajmniej zaskakują. Dalsza część podróży też była ciekawa. W samolocie z Dubaju do Kalkuty siedzialam razem z Włoszką, która trochę czasu w tym miejscu spędza nadzorując eksport czy coś w tym stylu. Była bardzo ciekawa, po co ja lecę do Indii a potem jak to ja się tam uczę. Na bardzo delikatnie przedstawioną sytuację wynikającą z pozbawienia wolności, to znaczy pół roku niemalże w jednym miejscu, wrzasnęła na pół samolotu: 'Mamma mia! To gorsze niż więzienie. Ale nie martw się, wyciągnę cię stamtąd'. Po czym podała maila do siebie i prosiła o kontakt w razie kryzysowej sytuacji. Cóż, podróże również zbliżają ludzi.

Również każdy przyjazd do Kalkuty wiąże się z innymi wrażeniami. Pewnie, swojego rodzaju szok (nie jestem pewna, czy to najlepsze słowo, ale inne nie przychodzi mi do głowy) jest zawsze. Bo w końcu trzeba się przestawić z życia w jednym świecie do tego w zupełnie innym. Jednak coraz mniej jest tego zachłyśnięcia innością, za to coraz więcej reflekcji. I paradoksalnie to nie za pierwszym razem dostrzegłam więcej różnic między tymi światami, tylko właśnie za trzecim. Tylko już bez tego dawnego przerażenia, a z pewnym sentymentem. Jednak ten chaos da się pokochać.

Przyjemnym doświadczeniem było też spotkanie znajomych ze szkoły po niemalże trzech miesiącach wakacji. Brakuje tych starszych, ale są nowe twarze na pocieszenie. Pokój dzielę tym razem z dziewczyną z Bangladeszu i dziewczyną z Butanu.

Co ciekawe, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że tym razem uda mi się choć na chwilę wyrwać z Kalkuty i zobaczyć dwa inne miasta. Bynajmniej nie w celach turystycznych, lecz edukacyjnych, ale zawsze. Dodatkowo jedna z tych podróży zbiegnie się czasowo z dość hucznym festiwalem, zwanym Durga Puja, o którym wspominałam rok temu. Jeżeli znajdę tam chwilę na bycie turystką, można się za miesiąc lub dwa spodziewać kolejnej relacji ze zwiedzania.

Na razie kończę, bo moja ograniczona cierpliwość jeszcze nie przywykła do żółwiej prędkości Internetu.